Naddniestrze

Naddniestrze

Naddniestrze to z pewnością atrakcyjny i przyprawiający o dreszczyk emocji cel wyjazdów turystycznych. Dlaczego warto odwiedzić kraj, którego nie ma na mapie? Według obiegowej opinii, to ostatni bastion komunizmu w Europie, bardziej ortodoksyjny niż autorytarna Białoruś Aleksandra Łukaszenki. Wiele jest w tej opinii prawdy i warto zobaczyć to tajemnicze terytorium o niejasnym statusie, by poczuć się jak na radzieckiej prowincji w czasach Breżniewa. Okazji do tego dostarcza typowa tu radziecka architektura wznoszonych po wojnie miast, wszechobecność sowieckiej emblematyki i olbrzymi kontrast między szarą i biedną rzeczywistością a patosem i pompą jej oficjalnej, państwowej wizji. Naddniestrze jednak to nie tylko nostalgiczny skansen komunizmu, ale też kraj, który żyje, ma swoje problemy i osiągnięcia; to kraj, którego mieszkańcy nie różnią się nadto od przeciętnych Europejczyków żyjących w tej części kontynentu. Prawdę mówiąc, zastraszeni przez media, przyjechawszy do Naddniestrza, możemy być mile zaskoczeni. Pod wieloma względami kraj prezentuje się lepiej niż Mołdawia. Miasta są czystsze, drogi lepsze, ich użytkownicy bardziej przywiązani do przepisów ruchu, a zwykli ludzie są przyjaźnie nastawieni do turystów. Warto tu przyjechać także dlatego, by przekonać się, że konflikt naddniestrzański ma głębsze podglebie niż tylko ambicje lokalnych polityków, że granica na Dniestrze jest jednak granicą mentalną i ludzie po obu stronach rzeki bardzo się od siebie różnią. Podsumowując więc, każdy znajdzie w Naddniestrzu to, czego szuka: może to być unikatowy skansen komunizmu, mogą to być niezwykłości przyrody, luksusowe wycieczki szlakiem słynnych koniaków, niezwykła atmosfera prawosławnych klasztorów czy wreszcie wcale tu liczne ślady polskości.

W czasie wizyty w Naddniestrzu nie sposób nie odwiedzić Tyraspola. Nie tylko dlatego, że jest jego stolicą, ale przede wszystkim dlatego, że skupia w sobie jak w soczewce wszystkie cechy tego quasi-państwa: jest małym miastem, ale desperacko próbuje to ukryć i dodawać sobie wielkomiejskiego szyku, nie ma większych tradycji, ale próbuje udawać poważny stołeczny gród, zewsząd wygląda bieda, ale lekceważy się ją, skupiając uwagę przyjezdnych na dawno wyblakłych emblematach imperialnego prosperity. Miasto, tak jak i kraj, nie przyjmuje do wiadomości, że dawne dobre czasy już się skończyły i wciąż udaje, że tak się nie stało – temu chyba służą te wszystkie wzniosłe hasła na murach i nienaruszone monumentalne pomniki Włodzimierza Ilicza. Nie wszyscy jednak na tę specyficzną zmowę milczenia przystają – tyraspolska młodzież, dobrze wykarmiona zachodnią telewizją i Internetem próbuje dostosować swoje miasto do wyobrażeń o Zachodzie. Co z tego wyniknie? Na razie nie wiadomo, ale warto odwiedzić to miasto, może niezbyt piękne, ale z pewnością mogące zafascynować swoją odmiennością.

Rzuca się w oczy odmienność Tyraspola od Kiszyniowa: to drugie miasto, choć właściwie powstało w tym samym czasie i ma podobną historię, tworzy na tle monolitycznie sowieckiego, solennego i spokojnego Tyraspola wciągającą, żywą mieszankę rosyjsko-radziecko-mołdawsko-turecko-bałkańską.

Warto zatrzymać się na północy kraju, w okolicy Kamionki i Raszkowa, gdzie lewobrzeżne dopływy Dniestru i ostre wschodnie wiatry wyrzeźbiły niesamowite parowy i formy skalne. Niezwykle urozmaicona rzeźba terenu, wysokie zalesienie i czyste, niemal górskie powietrze sprawiły, że tereny te nazywa się często „małą Szwajcarią”.

Warto zobaczyć:

  • miasta Tyraspol, Bendery, Raszków,
  • polska wieś Słoboda Raszkowska,
  • „mała Szwajcaria”,
  • monastyr Chiţcani,
  • muzeum we wsi Tărnauca,
  • rezerwat hydrologiczny Iagorlîc

Fot: www.tpr.pl